wtorek, 15 stycznia 2019

Ziemia słońcem i miętą pachnąca.

Istnieją takie miejsca, do których wracać uwielbiam oraz takie, do których powrócić muszę. Jednym z nich jest Maroko.
Niezwykły zapach tej krainy poczujemy już z płyty lotniska, podczas pierwszych kroków na ziemi, nieustannie ogrzewanej słońcem. 



Zapach jest ciepły i wyraźny, słodki i świeży jednocześnie, jakby nuty drzewne mieszały się z kwiatami i ziołami. W głębi lądu dominuje marokańska mięta, również ta w postaci parzonej herbaty. Tuż obok mija się wyraziste krzewy rozmarynu. A na pierwszy plan wysuwają się arganowe drzewa, na których nierzadko wypasają się kozy.

Maroko to przede wszystkim mekka kocich istot. Wygrzewają swoje smukłe ciała u progu barwnych drzwi, na czerwonych murach, a nawet pośród plażowych leżaków. Wiele z nich zaszczyca swym towarzystwem okoliczne stragany, souki, wylegując się na najdroższych, ręcznie tkanych dywanach, pufach i poduszkach. Pełen luz i pełna akceptacja otoczenia.
Nie zabraknie ich towarzystwa przy filiżankach świeżo zaparzonej miętowej herbaty, w wiejskich domostwach oraz pomiędzy komnatami królewskiego pałacu. Wieczorami ucztują na wyludnionych już targowiskach. Oblegają porty, wyczekując przy kutrach i łodziach na smakowite kąski. Nie przejmują się zaczepkami gości, racząc ich wyniosłym, powłóczystym spojrzeniem oczu.
Można też dostąpić zaszczytu i ugościć na własnych kolanach, a nawet w torbie kociego jegomościa, który z ogromnym zainteresowaniem i determinacją może domagać się naszej uwagi. Ale w końcu przebywanie w towarzystwie istoty tak wysoce niezależnej, to zaszczyt.

Bo tu w Maroku koty swoje prawa mają. I zajmują istotne pozycje w tej międzygatunkowej strukturze: ludzi i towarzyszących im zwierząt. To idealni strażnicy plonów, sprawnie niwelujący populacje gryzoni. Koty nieprzypadkowo stoją bardzo wysoko w tym orientalnym zakątku świata. Według legendy Mahomet został pogryziony przez psy i nie kto inny, jak właśnie kot wylizywał mu rany. Jednocześnie tak zafascynował proroka, że ten odciął rękaw swej szaty, by nie zbudzić śpiącego na nim Muezze, bo takie imię otrzymał ów kot.
W Maroku każda uliczka jest kotem zdobiona. Rudym, pręgowanym, łaciatym jak krowa i szylkretowym jak nasze dachowce. W książce „Dom Kalifa” Tahir Shah opisywał między innymi rytuały przepędzania dżinów, które wiążą się z zabijaniem czarnych kotów i wieszaniem ich na drzewie. Na szczęście sama się z tym nie spotkałam i w rozmowach z mieszkańcami proceder ten nie był wspominany. Pisałam o tym również w poprzednim poście kociakom poświęconym.

Maroko to góry Atlas i niemal czerwony piasek pustyni. Kręte drogi pomiędzy półkami skalnymi nieco dezorientują i dreszczyk emocji zapewniają. Półki skalne miejscami są tak wysokie, że nie można dostrzec dna przepaści, nawet w miejscach, gdzie znajduje się koryto rzeki. I co niezwykle ciekawe, wyglądają, jakby ktoś układał te kamienne płyty celowo, warstwami. Wokół liczne aromatyczne krzewy oraz drzewa arganowe.
Jednym z bardziej klimatycznych miejsc stworzonych przez matkę naturę jest Paradise Valley, Rajska Dolina. Znajduje się ona wzdłuż ciągnącego się pomiędzy górami koryta rzeki, około 40 km od Agadiru. Nie jest zbyt popularna wśród turystów, a ci, którzy tu trafią, robią to za namową mieszkańców. I warto. Piękne widoki, możliwość kąpieli, choć woda zimna, czy skoków ze skał. Miejsce niemal dziewicze, nieskalane komercją i tłumem głośnych turystów.

Miasta i miasteczka tętnią życiem, które najwyraźniej rozbrzmiewa od godzin popołudniowych. Mężczyźni przesiadują w kameralnych kawiarenkach, popijając ciepłą, słodką herbatę. Tuż obok funkcjonują stragany, osobliwe, ale tubylców nie rażą. Na ladach tych punktów leżą i czekają na kupców zwłoki zwierząt, głównie kozie mięso. 

Kobiety w barwnych, opływających ciało szatach-djelabach i hidżabach na głowie, w dość topornych pantoflach, odwiedzają kolejne sklepowe stoiska, robiąc zakupy lub plotkując w niewielkich grupkach.
Tu nie obowiązuje strój religijny. Młode kobiety coraz częściej korzystają z uroków mody europejskiej, nosząc dżinsy, adidasy i T-shirty. Te bardziej religijne sięgają po muzułmański khaimah.

A skoro o strojach mowa, to jednym z atrybutów Maroka są znane i lubiane pantofle (babouches). To osobliwe obuwie, bogato zdobione, głównie skórzane, ręcznie wykonane. Doskonałe na letnie spacery. Berberyjska biżuteria również ma swoich zwolenników. Kunszt pracy dostrzec można w każdym dekorze. Według mnie najpiękniejsze w Maroku są lampy. Wiszące, stojące, ażurowe z kolorowymi szkiełkami. Wyjątkowy detal, który nada wnętrzu niepowtarzalny klimat. Oprócz nich aromatyczne olejki do kominków, zwłaszcza te o zapachu ambry, jaśminu i paczuli, oraz olejki arganowe. Kupuję je podczas każdej wizyty w Maroku, później obdarowuję podobnych do mnie pasjonatów orientu. Warto pamiętać, aby wszelkie olejki do ciała kupować bezpośrednio z niewielkich fabryk, ponieważ sprzedawcy na soukach mogą nieco oszukiwać, przed czym ostrzegali mnie zaprzyjaźnieni mieszkańcy.

Marokańska kuchnia jest barwna i niezwykle aromatyczna. Słodko-pikantne dania smakują wyśmienicie. Do tego pochodzące z regionu i tylko tu dostępne Vin Gris, czyli szare wino. Wyglądem i smakiem przypomina wino różowe, jest tylko nieco jaśniejsze w swej barwie. Doskonałe na upalne dni. Zima to tu sezon truskawkowy, zatem i o nich kilka słów. Słodkie, duże i pachnące, tak można w skrócie opisać truskawkowy rarytas w środku zimy.

Pasjonatom historii, niezwykłych budowli polecam wizytę w Marrakeszu i zakupy pośród tłumów na Jemaa el Fna. Wizytę w muzułmańskich miejscach kultu, a tylko kilka pozwala na turystyczne odwiedziny. Najważniejszym z nich jest meczet Hasana II w Casablance, ale także część pomieszczeń meczetu Moulaya Ismaila w Meknesie, mauzolea Mohammeda V w Rabacie czy Moulaya Ali Cherifa w Rissani.

Oczywiście do must have nalezą wizyty w niebieskich miastach, portowej, gwarnej, znanej za sprawa malarzy, niebieskich łodzi i licznych ptaków nad miastem, Essaouiry czy położony w północnej części kraju Szafszawan.

Warto uszanować tutejszą tradycję a będziemy przyjmowani miło, smacznie, nienachalnie. Bariera językowa niemal nie istnieje bowiem Marokańczycy władają przynajmniej trzema językami: arabskim, francuskim i angielskim. Wielu porozumiewa się też berberyjskim, a nawet polskim.


Wracam tu zimą od kilku lat i za każdym razem zachwycam się tym światem. Z pasją przyglądam się ludziom, ich ekspresyjnej rozmowie, skupieniu podczas picia kawy, sugestywnym targowaniu, i wyrazistą kulturą picia i częstowania marokańską, słodko-miętowa herbatą. Podróż w te strony to niezwykła przygoda, z której obok wspomnień zawsze można zabrać do domu szczyptę orientalnego świata.
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz